Witam wszystkich!
Jak zawsze dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze, dają mi niesamowitą inspirację do dalszego działania.
Indra mam nadzieję, że poniższa relacja spełni Twoje oczekiwania co do długości.
MalaMi fortuna Ćwirów została w większości przeznaczona na odbudowę domu po wywołanym przez Kasandrę pożarze, a to, co z majątku zostało, strwoniła Dina na ciuchy, eleganckie przyjęcia i remont zupełnie nowego i całkiem ładnego domu. Fajnie, że poruszyłaś ten temat, przyda się takie małe przypomnienie przed następnym odcinkiem, gdzie trochę o Ćwirach i pieniądzach opowiem.
A Anna z relacji świątecznej to... dowiesz się niedługo.
Lion tęsknisz za Enryczkiem?
Masz szczęście, bo ja też i wkrótce znów o nim usłyszysz. Opowieść Wigilijna była preludium do tego, jak zniszczę mu życie. xD
Dzisiejszy odcinek miał się pojawić przed relacją świąteczną, ale w sumie... może nawet tak jest lepiej.
Zapraszam do lektury!
___________________________________________________________________________________________________________________________
Relacja 63
Od upokorzenia u Borowika minęły już dwa tygodnie, lecz Penny wciąż nie powiedziała Bartkowi, że nie ma szans na tę pracę. Wmawiała mu, że było dużo chętnych, rekrutacja się przedłużyła i nadal czeka na odpowiedź, a on odmrukiwał pod nosem, że pewnie nic z tego nie wyjdzie i trzeba było nie zamykać studia. Penelopa spędzała dnie, siedząc w domu lub kręcąc się bez sensu po Promenadzie Magnolii, coraz bardziej spanikowana przez nieuchronnie zbliżającą się konieczność wyznania Bartkowi prawdy. I zapłacenia rachunku za prąd.
Zakolegowała się w tym czasie z Nataszą i czasem odwiedzała ją w jej dziwacznie urządzonym mieszkaniu, ale nie opowiadała jej o swoich problemach, a Natasza nie pytała, choć domyślała się, że ten cały Bartek, o którym koleżanka mówiła w samych superlatywach, wcale nie jest takim miłym kolesiem. Zwłaszcza że widziała, jak patrzy na jej cycki za każdym razem, kiedy mijając ją na korytarzu mówi dzień dobry.
Inna sprawa, że biust Nataszy był nadzwyczaj okazały i nawet w stu procentach heteroseksualnej Penny czasem ciężko było oderwać od niego wzrok.
- Halo, Ziemia do Penny!
- Hmm, co?
- Ostatnio jesteś jakaś taka... nieobecna. Chcesz pogadać?
- Nie, dzięki, wszystko w porządku.
Natasza spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Ok, skoro tak mówisz.
Dziewczyny siedziały przez chwilę w milczeniu, popijając gorzką herbatę, bo Natasza zapomniała kupić cukier. Ogólnie rzecz biorąc, jej szafki kuchenne świeciły pustkami i Penny często zastanawiała się, co ta dziewczyna w ogóle je.
W końcu młodej Ćwirównie puściły nerwy. Musiała z kimś pogadać, a Natasza nadawała się na powierniczkę tajemnic zdecydowanie lepiej niż Blanka, która w każdej chwili mogła pęknąć i wygadać się tacie, albo któraś z babciotek, które nie umiały utrzymać języka za zębami (chyba że chodzi o popełnione przez siebie morderstwa - przyp. aut.)
- Nie jest w porządku. W ogóle nie jest w porządku.
- Nie mamy pieniędzy. Nawet jak jeszcze działało studio też nie mieliśmy. Gdyby nie pomoc rodziców Bartka... a w zasadzie jego mamy, bo z ojcem są pokłóceni, już dawno odcięliby nam wszystkie media. Najgorsze jest to, że dalibyśmy radę, gdyby Bartek nie był taki dumny i pozwolił mi pracować tam, gdzie chcę, a nie tam, gdzie jemu się wydaje, że powinnam. Marzenia spełniać będziemy później, najpierw trzeba zarobić na chleb. Byłoby łatwiej, gdyby zechciał wreszcie to zrozumieć.
Nutka goryczy, którą było okraszone ostatnie zdanie, nie uszła uwadze Nataszy. Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, po czym wyszczerzyła śnieżnobiałe zęby w uśmiechu.
- Chcesz sobie trochę dorobić?
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz, jak ci mówiłam, czym się zajmuję?
- Wyświadczasz przysługi.
- Dokładnie. I powiedzmy, że zazwyczaj wyświadczam je starszym, samotnym simom.
Penny wybałuszyła na nią oczy. Do mieszkania sąsiadki często zaglądali rożni mężczyźni, ale zwykle byli dość młodzi, co najwyżej w średnim wieku i sądząc po wyglądzie dość dobrze zarabiający. Podejrzewała, ze Natasza jest albo kurtyzaną, albo co gorsza dilerką, ale z tego, co teraz mówiła, Penny zrozumiała, ze jest raczej kimś w stylu opiekunki osób starszych, a simowie odwiedzający jej kawalerkę to po prostu jej znajomi. Ewentualnie liczni kochankowie. Choć opcja, ze oprócz załatwiania sprawunków dla emerytów dorabia sobie jako dilująca prostytutka również była możliwa.
- Co konkretnie miałabym robić?
- Jeden z moich... znajomych, pan Cietrzew, przeuroczy staruszek, w każdy czwartek jada kolację w Country Clubie. Dawniej jeździł z żoną, ale biedaczka zmarła dziesięć lat temu i bardzo brakuje mu towarzystwa. Zwykle chodzę tam z nim, ale w tym tygodniu wypadła mi wizyta u innego starszego pana i nie dam rady. Mogłabyś pójść za mnie.
Penny szybko przekalkulowała to w myślach. Elegancka kolacja z samotnym wdowcem nie brzmiała źle. Pewnie cały wieczór będzie opowiadał o zmarłej żonie, ale jej to nie przeszkadzało, była dobrym słuchaczem. Mogła spełnić dobry uczynek i dostać za to pieniądze, a w dodatku Bartek miał nocną zmianę i może nawet nie zauważy, ze gdzieś wychodziła.
- Ok, wchodzę w to! Powiedz mi tylko... to trochę niezręczne, w końcu to starsi ludzie... jaka jest stawka?
- 50 do 100 simoleonów. Spotkacie się na miejscu, więc transport we własnym zakresie, ale pewnie dostaniesz też pieniądze na taksówkę do domu.
- 50 simoleonow?! Na pewno mam TYLKO zjeść z nim kolację?
- No jasne, przecież nie wkręcałabym cię w jakieś nie wiadomo co. Poza tym co możne zrobić 80-letni staruszek? Co najwyżej będzie próbował złapać cię za tyłek.
Obydwie wybuchnęły śmiechem. "Nie będzie mogła powiedzieć, że jej nie uprzedzałam" pomyślała Natasza.
Nadszedł czwartkowy wieczór. Penelopa, ubrana w swoją najelegantszą sukienkę i w pełnym makijażu ("Pamiętaj, że to bardzo elegancka restauracja" poinstruowała ją Natasza) czekała przed wejściem na swojego towarzysza. Na wszelki wypadek przyszła wcześniej i zaczynała już trochę marznąć.
W pewnym momencie przed bramą stanął drogi, czarny samochód, z którego bardzo energicznie jak na swoje 80 lat wysiadł Eryk cietrzew, emerytowany bankier i miłośnik jadania kolacji w towarzystwie dużo młodszych od siebie kobiet.
- Panna Natasza uprzedziła mnie, że zastąpi ją inna pani, ale nie wspominała, ze będzie pani tak zniewalająco piękna!
Penny mimowolnie oblała się rumieńcem. Ach, ta dawna galanteria, teraz już nikt się tak nie wysławia.
- Och, dziękuję bardzo, ale chyba trochę pan przesadza.
Pan Cietrzew zmierzył ją pożądliwym spojrzeniem, czego na szczęście (a może niestety?) nie zauważyła w panującej wokół ciemności. Natasza niewątpliwie była bardzo atrakcyjna, ale miała zdecydowanie zbyt wulgarna urodę. No i te monstrualne balony. On lubił drobniejsze, filigranowe, zupełnie jak ta tutaj.
- Wejdziemy do środka? Z pewnością pani zmarzła.
Wysunął łokieć w jej stronę, a ona ujęła go pod rękę z miłym uśmiechem i bez żadnych podejrzeń.
Kolacja mijała w bardzo przyjemniej atmosferze. Pan Cietrzew, zgodnie z przewidywaniami Penny, przez większość czasu opowiadał o swej zmarłej małżonce, a potem płynnie przeszedł do anegdotek ze swojego długiego życia i opowieści o spotkaniu z samym prezydentem Simpaństwa. Penny bardzo dobrze się bawiła, słuchając tych historii i pomyślała, ze mogłaby zajmować się tym na stałe. Oczywiście nie miała na myśli jadania w restauracjach na koszt uroczych staruszków, ale opiekę nad starszymi simami i dotrzymywanie im towarzystwa, robienie zakupów, gotowanie obiadów i ścielenie łózek.
Po skończonym posiłku zaczęli zbierać się do wyjścia i wtedy Penny to poczuła. Pan Cietrzew ewidentnie złapał ją za pośladek.
Postanowiła to zignorować. W końcu facet ma swoje lata, koordynacja ruchowa już nie ta, może zrobił to przypadkiem. Trochę trudniej było jej nie zwracać na to uwagi, kiedy sytuacja powtórzyła się po wyjściu z restauracji. Tym razem ręka została tam na dłużej.
Spróbowała delikatnie się odsunąć. Wciąż była gotowa obrócić całą sytuację w żart, ale wtedy pan Cietrzew chwycił ją z zadziwiającą jak na starca siłą.
- Czemu się wyrywasz, ptaszyno, przecież nic ci nie zrobię.
- Proszę mnie puścić! Co pan wyprawia?!
- Pozwól staruszkowi się trochę zabawić. Takie młode ciałko...
Staruch zbliżył pomarszczone usta do jej szyi, ale w ostatniej chwili udało jej się wyrwać z uścisku, choć odgłos rozrywanego materiału świadczył, ze jej sukienka tego nie wytrzymała. Odepchnęła napastnika, który niebezpiecznie zatoczył się do tyłu i zaczęła biec.
Biegła całą drogę do domu. Do mieszkania wpadła zziajana, przemarznięta i zapłakana, a co gorsza wpadła prosto na Bartosza, który krążył wściekły po pokoju.
- Gdzieś ty była?!
W jego glosie nie było nawet krzty współczucia, tylko gniew.
- Jak ty wyglądasz?! Coś ty ze sobą zrobiła?!
Penelopa była przerażona i roztrzęsiona. Próbowała przytulić się do Bartka, poczuć się bezpiecznie w jego ramionach, ale on tylko ja odepchnął.
- Z kim byłaś?!
Penny opanowała płacz na tyle, żeby wybełkotać parę zdań na swoją obronę.
-Nie chcieli mnie w tym nowym studiu! Byłam u Nataszy, spytała czy chcę dorobić, że trzeba zaopiekować się starszym panem, iść z nim na kolację, ale on zaczął się do mnie dobierać. Próbowałam uciec, ja nie wiedziałam, Bartek, tak się bałam...
Znów spróbowała się do niego przytulić. Tym razem ją uderzył.
- Zrobiła z ciebie tanią szmatę!
Natychmiast przestała płakać. Spojrzała swojemu chłopakowi w oczy, po czym odwróciła się i wybiegła z mieszkania.
Błąkając się po ulicach Wierzbowej Zatoczki zastanawiała się, gdzie mogłaby się podziać. Do domu na pewno nie wróci, nie dopóki Bartek tam jest. Nie może też pójść do taty i Blanki, zaraz zaczęłyby się niewygodne pytania, tak samo zresztą byłoby u Szczygłów. Babcia Bella też odpada, tata bywa u niej codziennie z dzieciakami. Jedynym bezpiecznym miejscem, gdzie nikt nie będzie zadawał pytań, jest dom, w którym się wychowała. Dom, który należy teraz do jej matki.
Klucz do drzwi wejściowych był ukryty jak dawniej na tyłach domu. Penelopa bezszelestnie wsunęła się do środka, poszła prosto do swojego pokoju, wzięła gorący prysznic i położyła się do łóżka, nie myśląc już o niczym.
Rano przemknęła się niezauważenie do kuchni po coś do jedzenia i na powrót zamknęła się u siebie. Dina wyczuła jednak jej obecność i wkrótce pojawiła się w drzwiach sypialni córki z ponurym wyrazem tryumfu na twarzy.
- Wiedziałam, ze wrócisz.
Penny milczała z zaciętą miną.
- Spokojnie, nie wyrzucam cię. Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. To w końcu także twój dom.
Dina odeszła, a Penelopa powstrzymała się, żeby nie krzyknąć jej w twarz, ze brzydzi się tym miejscem i gdyby miała wybór, nie spędziłaby tu ani minuty więcej ze swojego życia. Zamiast tego położyła się na łóżku i niemal natychmiast zasnęła na najbliższe dwadzieścia godzin.
W rezydencji Landgraabów panowała atmosfera nerwowego podniecenia - do piątych urodzin Juniora zostały już tylko trzy tygodnie, a Ada postawiła sobie za punkt honoru zorganizowanie mu największego kinder party, jakie widziała Oaza Zdrój. Cierpieli na tym pozostali domownicy, zwłaszcza Adam i Paweł, którzy byli przez nią nieustannie przeganiani z kąta w kąt.
Marzanna nie zwracała na działania córki szczególnej uwagi. Nie podobało jej się, że wykorzystuje przyjęcie jako pretekst, żeby nie przychodzić do pracy, ale zdawała sobie sprawę, ze firma niewiele na tym traci. Wszystkie ważne decyzje i tak podejmował Malcolm, a gdyby działo się coś złego, Demetriusz z pewnością by ją o tym poinformował. Większość wolnego czasu spędzała z Wiktorem, głównie w domu, choć zdarzało jej się zabierać go w odwiedziny do Judki i Belli.
Jednak mimo że dom był ogromny, a zamieszanie związane z organizacją przyjęcia skupiło się na parterze, czasem przeszkadzał jej brak prywatności i kręcący się wszędzie obcy simowie. Czara przelała się, kiedy któregoś dnia znalazła Adama i Pawła, ukrywających się w jej łazience przed Adą, która chciała wrobić ich w nadmuchanie blisko dwóch setek balonów.
Następnego dnia zeszła na śniadanie nieco niewyspana, ale bardzo zadowolona. Wiktor wpadł do niej przed pracą i czekał przy stole, popijając poranną kawę.
- Cześć kotku, mam dla ciebie niespodziankę.
Wiktor sam nie wiedział, co zaskoczyło go bardziej: niespodzianka czy fakt nazwania go kotkiem.
- Mnie też chcesz wyprawić przyjęcie urodzinowe? Od razu mówię, że boję się klaunów.
- Mam coś lepszego. Wynajęłam nam na przyszły tydzień domek w Granitowych Kaskadach. Tylko ty, ja, płonący kominek i szum pobliskiego strumienia.
- Ekhym. To bardzo miłe z twojej strony, ale czy to aby na pewno dobry pomysł, zostawiać restaurację teraz, świeżo po ostatnim... kryzysie?
- Poradzą sobie, to tylko trzy dni, poza tym ten nowy chłopak, Stefan, jest rewelacyjny. Alice zajmie się zamówieniami, Darren powie jej, czego potrzebuje. No weź, nie bądź taki sztywny. Trzeba czasem trochę odpocząć.
Wiktor nie był przekonany do tego pomysłu. Obawiał się, jak ich wyjazd wpłynie na morale pracowników, którzy przez ostatnie parę tygodni naprawdę ciężko pracowali i też chętnie wyjechaliby na urlop. Perspektywa kilku dni sam na sam z Marzanną była jednak bardzo kusząca, a jedno spojrzenie w jej błyszczące z ekscytacji oczy wystarczyło, żeby stopić wszelkie obiekcje.
- No dobrze, możemy pojechać.
- Cudownie! Wiedziałam, ze się zgodzisz.
- Ale teraz zbieraj się raz dwa, za godzinę musimy być w pracy.
Wbrew obawom Wiktora pozostali pracownicy nie mieli nic przeciwko ich wyjazdowi (a Darren chyba nawet trochę się ucieszył) i po zostawieniu dyspozycji w poniedziałkowy poranek zakochani ruszyli do Granitowych Kaskad.
Marzanna mogła oczywiście wybrać bardziej egzotyczne miejsce, chociażby bardzo modną ostatnimi czasy Selvadoradę, ale miała dziwny sentyment do tego miejsca. To tutaj była na swoich pierwszych prawdziwych wakacjach z mamą, pojechali tu również z Malcolmem niedługo po ślubie... kiedy jego rodzice dusili się zamknięci we własnej toalecie. To może nie było najlepsze wspomnienie, ale spędziła tu z mężem kilka miłych chwil. Tym razem wynajęła jeden z bardziej odosobnionych domków, ukryty głęboko w lesie, gdzie nikt nie mógł im przeszkodzić.
Po rozpakowaniu walizek zaspokoili podstawowe potrzeby... xD
... po czym zasnęli snem sprawiedliwego. Przynajmniej niektórzy
Wiktor obudził się parę godzin później, zadowolony i odświeżony po podroży.
Zauważył znikniecie Marzanny i wybrał się na poszukiwania, zaczynając od kuchni...
... gdzie czekało na niego coś więcej niż tylko miłe towarzystwo. :>
Marzanna podeszła do niego, kołysząc biodrami.
- Wszystkiego najlepszego. Niestety wszyscy klauni byli zajęci.
- To wszystko dla mnie? Dziękuje, ale obawiam się, że nie jestem odpowiednio ubrany.
- Myślę, ze możemy temu jakoś zaradzić.
Wieczór upłynął im w bardzo romantycznej atmosferze. Po raz pierwszy mieli czas tylko dla siebie, bez rozmów o pracy, rodzinnych zawirowań w domu Landgraabów i bez żadnych świadków.
Następnego dnia postanowili skorzystać z uroków otaczającej ich przyrody i z samego rana wybrali się na ryby.
- Nie wiedziałem, ze potrafisz wędkować.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Wiktorze Sójko.
Marzanna dawno nie bawiła się tak dobrze. Wędkarstwo rzuciła jeszcze w liceum, kiedy chłopcy wyparli z jej głowy myśli o rybach i zdążyła już zapomnieć, jak wielką frajdę jej to sprawiało. Poza tym ewidentnie miała do tego talent - jeśli chodzi o liczbę i wielkość zdobyczy, bila Wiktora na głowę.
Później wybrali się na spacer po okolicy i zaszli aż pod wodospad, przy którym pewnego pamiętnego ranka Judyta i Bella obudziły się po szalonym wieczorze panieńskim. x)
Nocą wspólnie oglądali gwiazdy. Nie rozmawiali wiele, każde zatopione było we własnych myślach.
Marzanna zastanawiała się, czemu nie bywa tu częściej. Wyobraziła sobie, że przyjeżdżają do kaskad z Wiktorem, Adą, Adamem i Juniorem, jedzą pieczone nad ogniskiem kiełbaski, jak uczy Emdżeja łowić ryby, pokazuje mu gwiazdozbiory... Poczuła lekkie wyrzuty sumienia, że do tej pory nie poświęcała wnukowi wystarczająco dużo czasu i postanowiła poprawić się zaraz po jego urodzinach. Albo od razu po powrocie. Będzie babcia doskonalą. Nie tylko dla Emdżeja, dla Judasza i malej Mimi też.
Gdy już podjęła mocne postanowienie poprawy, spojrzała w stronę Wiktora, który wydawał się odpłynąć myślami równie daleko.
- O czym myślisz?
- Hmm? O niczym. Niczym szczególnym.
Reszta wyjazdu upłynęła im równie sielsko (i głównie w pozycji horyzontalnej) i opuszczali granitowe kaskady z ciężkim sercem. W domu czekała na nich jednak kolejna niespodzianka (i tym razem nie byli to czający się w łazience Adam i Paweł).
- Cześć mamo, przyszedł do ciebie jakiś list, leży w kuchni. O kurczę, Wiktor,mógłbyś potrzymać Emdżeja? Muszę pokazać panom, gdzie mają ustawić głośniki.
Marzanna czytała list, a z każdą linijką coraz bardziej rozszerzały jej się oczy.
- Zostaliśmy odkryciem roku.
- Słucham?
- Zostaliśmy wybrani odkryciem roku, Stowarzyszenie Restauratorów w Simpaństwie wybrało nas najlepszą nową restauracją w kraju i zapraszają nas na galę wręczenia nagród za dwa miesiące w San Myshuno.
Wiktor zajrzał jej przez ramię.
- Nas? Zapraszają ciebie. To nie jest impreza dla menadżerów.
- Ale mogę zabrać osobę towarzyszącą
- Tak, córkę, matkę, siostrę, przyjaciela...
- Kochanka?
- Nie rozumiesz. Restauracje, w których pracowałem, bardzo często zdobywały rożne nagrody, ale nigdy nie byłem na rozdaniu nagród. Żaden menadżer nie był, to taka niepisana zasada. Na tej gali bawią się tylko grube ryby, właściciele, inwestorzy i tak dalej.
- Zasady są po to, żeby je łamać. Ta nagroda to w dziewięćdziesięciu procentach twoja zasługa. Sama w życiu bym sobie nie poradziła, nawet z tak wspaniałymi ludźmi jak Darren i Alice. Zabrałabym cie na tę galę nawet gdybyśmy ze sobą nie sypiali.
- Moje pojawienie się tam byłoby dużym faux pas. Nawet jeśli będziesz wmawiać wszystkim, że jestem tam prywatnie jako twój partner, ludzie i tak będą widzieli we mnie menadżera.
„I to takiego, który kiedyś pracował dla nich, a potem odszedł do konkurencji” - dodał w myślach. Nie przypuszczał, ze ktokolwiek z obecnych na gali ucieszy się na jego widok. Zwłaszcza Gunther.
Marzanna wstała z godnością. Jedziesz tam ze mną, koniec kropka. Nawet jeśli będę musiała cię w tym celu zwolnić.
Wiktor zaśmiał się. Niesamowita kobieta! Zawsze stawia na swoim.
- Dobrze, wygrałaś! W sumie zabawnie będzie zobaczyć miny tych bufonów, kiedy wejdę na czerwony dywan.
***
Urodzinowe przyjęcie Emdżeja miało się odbyć już w ten weekend i zapowiadało się na naprawdę wielkie wydarzenie towarzyskie. Nie wszyscy ze ściśle wyselekcjonowanego grona zaproszonych cieszyli się na tę okazję. Wśród malkontentów była z pewnością Penny Ćwir, która właśnie przemykała się do swojego dawnego mieszkania, by pod nieobecność Bartka wynieść ostatnią partie swoich rzeczy. Pomagała jej w tym w tajemnicy Natasza. Mimo że Penny początkowo czuła się przez nią oszukana w związku z sytuacją z panem Cietrzewiem (która doprowadziła do scysji Bartkiem i ich rozstania), po szczerych przeprosinach ze strony sąsiadki i wylanych przez obie simki hektolitrach łez (tutaj już w przypadku Nataszy mniej szczerych) zostały czymś w rodzaju przyjaciółek. Natasza była jedyną poza Sylwią Szczygieł osobą, która znała prawdę o ich związku, a że w przeciwieństwie do Sylwii była pełnoletnia i nie mieszkała z rodzicami, była zdecydowanie bardziej pomocna. Właśnie wspólnie pakowały wyniesione przez Natkę z mieszkania rzeczy do plecaka, kiedy Penelopie zadzwonił telefon.
- No hej Ada. Tak, przepraszam, kompletnie wyleciało mi z głowy. Tak, przyjdę, ale... bez Bartka. Tak. Albo... wiesz co, nie sama, przyjdę z koleżanką. Nie, nie znasz jej. Oczywiście, że jest porządna. Dzięki. Pa.
- Chcesz się wybrać na imprezę do Landgraabów?
- Mówisz serio?
- Serio serio. może znajdziesz tam nowych klientów.
Podczas szczerej, przeprosinowej rozmowy Natasza przyznała się Penny, w jaki sposób naprawdę zarabia na życie. Oficjalnie reklamowała się jako panna do towarzystwa. Na pytanie, dlaczego nie próbowała znaleźć normalnej pracy, odparła, ze nikt by nie zatrudnił głupiej, młodej dziewczyny bez matury, za to z niejasną przeszłością, a w ten sposób miała pod dostatkiem zarówno pieniędzy, jak i rozrywki. W rzeczywistości Natasza była nie tyle głupia, co niezrównoważona psychicznie.
Była jednak na tyle obyta w rożnych kręgach towarzyskich, że Penny nie bala się zabrać jej ze sobą na salony. Okazało się, że nie do końca słusznie...
- Wow, nieźle się wystroiłaś. To nie jest aż tak oficjalna impreza.
- Wiesz, co mówią: ubieraj się na przyjęcie, na którym chciałabyś się znaleźć, a nie na to, na które idziesz. Chodźmy, taksówka już czeka.
Na miejscu było już mnóstwo gości, głownie dorosłych, co trochę kłóciło się z ideą kinder party, ale nikt nie śmiał zwracać Adzie uwagi na takie szczegóły, zwłaszcza po tym, jak cisnęła łyżką do ciasta prosto w czoło Adama, który ośmielił się zasugerować, że być może powinna zlecić pieczenie tortu profesjonalistom (co ostatecznie zrobiła, ale guz był bardzo bolesny i nawet dziś, tydzień później, Adam musiał ukrywać zielonego siniaka pod grubą warstwą makijażu).
Przez chwilę kręciły się, rozglądając się wśród gości: Natasza z zainteresowaniem, Penny z niepokojem. Nie miała ochoty wychodzić z domu, zwłaszcza na huczną imprezę, ale nie chciała, żeby ktoś z rodziny czy znajomych pomyślał, ze coś się stało. Wkrótce wypatrzyła je gospodyni i podeszła, by szerokim (i bardzo sztucznym) uśmiechem powitać nowo przybyłych gości.
- Penny! jak miło cię widzieć!
Ucałowała koleżankę w oba policzki, po czym odwróciła się w stronę Nataszy.
- Miło cię poznać...
- Natasza Czapla. Masz naprawdę piękny dom. Wszystkiego najlepszego dla twojego synka.
Adrianna pozbierała szczękę z podłogi i odciągnęła Penny na bok, ignorując Nataszkę w dość nieuprzejmy sposób.
- Kogoś ty tu przyprowadziła?! Jakąś szmatławicę spod latarni!
- To moja przyjaciółka. Mieszkała... to znaczy mieszka piętro niżej. Jest bardzo sympatyczna, nie obrażaj jej tylko dlatego, bo zazdrościsz jej cycków.
Ada nie tyle zazdrościła koleżance Penelopy wyposażenia, co uwagi, którą przez to wyposażenie na siebie zwracała. Wszyscy gapili jej się w dekolt, mniej lub bardziej dyskretnie, a dwóch nieostrożnych simów już zarobiło od swoich towarzyszek siarczystego plaskacza.
Gospodyni odeszła, by powitać kolejnych gości, zostawiając dziewczyny same i niewiele mniej zagubione, niż zanim do nich podeszła. Penelopa wyciągała szyję ponad głowami tłumu, żeby wypatrzeć gdzieś kolorową czuprynę Marianny, a Natasza uruchomiła swój zawodowy radar, wypatrując samotnych gentlemanów. Właśnie przyglądała się z uwagą siedzącemu przy barze młodemu Landgraabowi p.o. dyrektora Landgraab Industries SE, gdy ktoś wpadł na nią, prawie ją przewracając.
- Ej! Uważaj, jak leziesz!
- Oj, najmocniej przepraszam...
Oczy Pawła zatrzymały się na klatce piersiowej simki.
- Nataszka???!!!
- Na Plumboba, Pawełek?! Co ty tutaj robisz!
- Ja tutaj mieszkam, co ty tu robisz?!
- Przyszłam z koleżanką, wiesz, poznać parę nowych twarzy. Rety, Pawełek, nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty! Szukałam cię tyle czasu! Jak to się stało, ze jesteś teraz Landgraabem?
- Jak wypuścili mnie z psychiatryka, przyszedłem szukać pomocy u Adasia. Pamiętasz Adasia? Chodziliśmy ze sobą w liceum – dodał teatralnym szeptem.
- Oczywiście, że pamiętam, impreza na klifach! Kazałeś mi robić wam zdjęcia z ukrycia, żeby mieć na niego haka, gdyby cię rzucił. Myślałam, że się poprztykaliście o ten zakaz sądowy.
- Stare dzieje. Adaś dał mi dach nad głową, pracę i został moim naj naj psiapsiółem na świecie! Takim wiesz, z którym można domy okradać!
- Łał!
- No, dosłownie, jeden nawet obrobiliśmy. Marcina Wójcika.
- No nie gadaj, że spotkałeś Wojcika!
- Patrz, mam nawet zdjęcie. Cyknąłem zanim wsadzili nas do paki.
- Ale czad! A ja kiedy cię zamknęli totalnie poprztykałam się z rodzicami. Powiedzieli, że cię wydziedziczyli i zabronili mi się z tobą kontaktować. Myślę sobie, takiego wała, poczekałam do osiemnastki, rzuciłam szkołę i uciekłam z domu, żeby cię szukać. Zanim udało mi się odkryć, w którym szpitalu cię umieścili, ty już wyszedłeś i nikt nie wiedział, gdzie zniknąłeś. Jeździłam od miasta do miasta, szukając jakiegoś śladu, aż w końcu trafiłam do Wierzbowej Zatoczki, gdzie poznałam Penny i oto jestem!
Gdy byli zajęci opowiadaniem sobie nawzajem swoich losów, zauważył ich Adam, a widok ten wcale nie poprawił mu humoru. Czym zgrzeszył, ze Plumbob najpierw sprowadził mu na głowę Pawła, a teraz jeszcze jego szurniętą siostrę?
- Adaś, spójrz, na kogo wpadłem! Pamiętasz Nnataszkę?
- Niestety doskonale - zawsze uważał ja za niebezpieczną wariatkę i był szczerze zdziwiony, że nie zamknęli jej w psychiatryku razem z bratem. - Tylko mi nie mów, że będzie z nami mieszkać.
- Nie no co ty Adaś, jest ok, mam swoje mieszkanie na Promenadzie Magnolii.
- Stać cie na mieszkanie?
- No jaha braciszku, pracuję i uczciwie zarabiam na swoje utrzymanie.
- Niech zgadnę, puszczasz się za pieniądze?
- Hahaha jak ty mnie znasz!
- Hahaha przecież nic innego nie potrafisz!
Gdy tak śmiali się i dokazywali, a Adam zastanawiał się, kiedy ten koszmarny dzień się wreszcie skończy, Marzanna wypełniała swoje niedawne postanowienie i odgrywała rolę najbardziej troskliwej babci świata. Razem z Judytą, Bellą i Blanką opiekowały się dziećmi i były w zasadzie jedynymi simkami na przyjęciu, które w ogóle się nimi przejmowały.
- Gdzie ten twój kochaś? Przeuroczy sim, ale ma chyba poważny problem z punktualnością.
- Przyjdzie później, jak w Pawim Oku skończą się godziny szczytu. W weekend nie daliby sobie rady bez nas obojga.
- Ale ci się trafił, przystojny, odpowiedzialny, a do tego jeszcze sławny.
- Bez przesady, nie bardziej znany niż Darren.
- Myślę, ze w kategorii „posiadaczka najbardziej sławnego faceta” wygrywa mama. Tata był w końcu znany na całym świecie.
- A myślałby kto, ze mieszkając na takim wygwizdowie nie da się poznać nikogo ciekawego.
- Właśnie na wygwizdowach mieszkają najciekawsi simowie. Ukrywają się tam przed światem. Pamiętacie Kiarę i Grację? Ciekawe, co u nich słychać.
- Czytałam jakiś czas temu na Pudelku, ze Gracja rzuciła bycie lesbijką i wróciła do męża.
- Jeśli rzuciła to tak samo, jak bycie kleptomanką, już wkrótce możemy usłyszeć, że znowu uciekła do jakiejś dziury z inną znaną piosenkarką.
Nagle do salonu wparowała uśmiechnięta od ucha do ucha Adrianna.
- Halo halo, gdzie jest mój śliczny synek? Pora na tooort!
Setka zaproszonych gości zebrała się, żeby kibicować Malcolmowi II podczas zmiany grupy wiekowej.
Emdżej wyrósł na zdrowego, choć nieco pucołowatego młodzieńca.
Jubilat zabrał się za rozpakowywanie pokaźnej sterty prezentów. Marzanna, obserwująca wszystko ze łzą wzruszenia w oku, poczuła nagłe ukłucie niepokoju. Wiktor powinien już tu być. Czyżby coś się wydarzyło w restauracji? Nikt do niej nie dzwonił. Postanowiła zaczekać jeszcze trochę, zanim znów zacznie wpadać w panikę.
Tymczasem Penny, która przez cały ten czas kręciła się bez celu, uśmiechając uprzejmie do każdego, z kim nawiązała przypadkowy kontakt wzrokowy i zastanawiając, czy bardzo nieuprzejmie będzie zniknąć bez pożegnania i zostawić Nataszę samą, zauważyła przybycie kogoś, kogo miała nadzieje nie spotkać, dziś ani kiedykolwiek indziej.
Przy furtce stał Bartosz, najwyraźniej mocno zdenerwowany faktem, ze Adrianna nie chce go wpuścić, ponieważ jego miejsce na liście gości zajęła jakaś tajemnicza baloniasta jak się okazuje siostra Pawła.
Penny dostała ataku paniki. Co ma teraz zrobić? Nie może tu zostać; Bartek wie, ze była zaproszona, więc będzie chciał za wszelką cenę się tu dostać. Z drugiej strony jednak może mu się to nie udać, a wtedy istnieje możliwość, ze wpadnie na niego, gdy będzie wracała do domu. Co robić?
Na szczęście wypatrzyło ją bystre oko Nataszy, która od razu zauważyła zagrożenie. Z czarującym uśmiechem podeszła do Bartka, który wciąż kłócił się z Adrianną i zaczęła bardzo głośno mówić, że Bartek dosłownie spadł jej z nieba, bo strasznie rozbolała ją głowa i czy mógłby odprowadzić ją do domu. Ada była bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw i od razu zawołała, ze zamówi im taksówkę. Natasza stwierdziła, ze w takim razie zaczekają na chodniku, wzięła Bartosza pod ramię i z zadziwiającą jak na kogoś mdlejącego od migreny siłą wyprowadziła go za ogrodzenie. To dało Penny czas na opracowanie drogi ucieczki.
Odnalazła w tłumie Mariannę.
- Mam do ciebie prośbę. Jest tu jakieś tylne wyjście? Muszę szybko się stad wydostać.
Marianna przyjrzała się jej twarzy. Była nie tylko wychudzona, ale tez przerażająco blada, a na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Sprawa musiała być poważna.
- Zawiozę cie samochodem mamy. Nie musisz mówić, o co chodzi, jeśli nie chcesz - Penny spojrzała na nią z wdzięcznością i kiwnęła głową. Ruszyły w stronę garażu.
- Gdzie cię podrzucić? Na Promenadę?
- Villa Aleksandra.
Marianna uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.
Wieczorem przyjęcie dobiegło końca, a po setce gości został jedynie bajzel i sterty brudnych naczyń. Wiktor nie przyszedł.
Marzanna próbowała się do niego dodzwonić, bezskutecznie. Dzwoniła do Alice, ale dowiedziała się tylko, ze Sójka po południu pożegnał się i wyszedł z pracy jak zwykle. Dzwoniła nawet do szpitala, ale recepcjonistka stwierdziła znudzonym głosem, że nie przyjmowali dzisiaj żadnego sima. Przez ostatnie dwie godziny siedziała więc, wpatrując się w kieliszek burbona, aż w końcu podjęła decyzję.
Znalazła teczkę z aktami osobowymi Wiktora i sprawdziła adres zamieszkania. Wypiła zdecydowanie za dużo, żeby prowadzić, zamówiła wiec taksówkę i pół godziny później stanęła przed niewysokim blokiem. Miała szczęście, akurat ktoś wychodził i skorzystała z okazji, żeby dostać się na klatkę.
Odszukała mieszkanie z numerem cztery i z sercem kołaczącym się w piersi zapukała do drzwi.
- Proszę!
Zastała go przy pakowaniu rzeczy. Odwrócił głowę, żeby zobaczyć, kto przyszedł i wrócił do przerwanej czynności.
- Wiedziałem, ze przyjdziesz. Nic się przed tobą nie ukryje.
Marzanna uruchomiła cale pokłady woli, żeby opanować drżenie głosu.
- Nigdy mnie tu nie zaprosiłeś.
- To nie miejsce dla kogoś takiego jak ty. Nie ma porównania do twojego domu czy nawet domku, który wynajęłaś na wakacje. Ot, skromne królestwo starego kawalera - Marzanna drgnęła na wspomnienie wspólnych wakacji.
- Podoba mi się tutaj. Widać twoja rękę.
Wiktor zaśmiał się cicho.
- Było nieco przytulniej, zanim wszystko wylądowało w kartonach.
Marzanna usiadła przy niewielkim stoliku i w milczeniu przypatrywała się jego ruchom.
- Nie myśl, ze zostawiam cię z restauracją samą. We wtorek przyjdzie nowy chłopak na stanowisko menadżera. Przejął moje obowiązki, gdy odszedłem z Chez Lama, ale jak widzisz też długo tam nie wytrzymał. Właściciel to prawdziwy wrzód na tyłku. Chłopak jest dobry, naprawdę dobry i gorąco polecam ci go zatrudnić.
- Dlaczego?
- Cóż, obserwowałem jego poczynania od kiedy objął rządy w Lamie i poradził sobie nadzwyczaj sprawnie. Zawsze wiedziałem, ze będą z niego ludzie, ale rozwinął się dużo szybciej, niż się spodziewałem.
- Wiesz, że nie o to pytam.
Wiktor westchnął. Od początku wiedział, ze przyjęcie tej pracy to był błąd. Ale nie mógł się powstrzymać. Teraz za to płaci.
- Pamiętasz, co ci powiedziałem przy naszym pierwszym spotkaniu? Że biorę marne knajpki i zmieniam je w dzieła sztuki, a potem odchodzę? Moja praca w Pawim Oku jest skończona. Masz już odpowiednie doświadczenie, zdobyłaś prestiżową nagrodę, znalazłem ci swojego następcę. Nic tu po mnie.
- Przecież to dopiero początek, jest jeszcze tyle do zrobienia! Mieliśmy jechać razem na galę rozdania nagród, pamiętasz? Ty jako pierwszy w historii menadżer wstępujący na podium, by odebrać wyróżnienie, które należy ci się od lat!
- A pamiętasz, że od początku nie chciałem tam jechać? Nie próbuj uszczęśliwiać innych na siłę!
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Gdy znów spojrzał na Marzannę, w jej oczach lśniły pierwsze łzy.
- Od początku wiedziałaś, że odejdę.
To prawda, od momentu, w którym Wiktor po raz pierwszy przekroczył próg Pawiego Oka wiedziała, że nie jest to mężczyzna, którego można zatrzymać na dłużej. Ale to było zanim połączyło ich coś więcej niż praca. A może zakochała się w nim, podświadomie chcąc go przy sobie utrzymać? W głębi duszy chciała być tą, która go usidli, dla której będzie pracował już do końca, być może zostanie współwłaścicielem interesu. Marzanna Mysikrólik-Landgraab, kobieta, która udomowiła wiecznego wędrowca. A może Marzanna Mysikrólik-Sójka?
- Dokąd?
- Nie powiem ci.
- DOKĄD?!
- Daleko!
- I tak się dowiem!
- Wolałbym nie. Najlepiej będzie, jak po prostu o mnie zapomnisz. Nie próbuj mnie szukać. Będzie tylko bardziej bolało.
Marzanna nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem.
- Jak może bolec bardziej niż teraz?!
Sójka przytulił ją i pogładził uspokajająco po włosach. "Ostatni raz" powiedział sobie.
W końcu uspokoiła się na tyle, żeby opanować szloch. Wytarła nos, wygładziła sukienkę i wyprostowała się z godnością.
- Odchodzi pan dokładnie tak samo, jak się pojawił: nieoczekiwanie i o bardzo późnej porze. Będę musiała wspomnieć o tym w referencjach.
Wiktor uśmiechnął się. Skoro była w stanie zdobyć się na żart, nie było z nią źle. Jakże się mylił...
Marzanna dostojnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. W progu odwróciła się po raz ostatni.
- Kocham cię.
Wiktor uśmiechnął się tylko jednym z tych swoich zawadiackich uśmieszków. Odwróciła się i wyszła.
Sójka wrócił do pakowania rzeczy, ale po chwili przerwał i spojrzał w stronę drzwi.
- Ja też cię kocham.
Kolejny dzień mieszkańcy rezydencji Landgraabów rozpoczęli bardzo późno. Słońce leniwie przetaczało się po niebie, bliskie zenitu, lecz Marzanna spała jak zabita. W nocy do późna szukała pocieszenia po odejściu Wiktora w butelce tego, co akurat wpadło jej w ręce.
Adaś z Pawłem, zadowoleni, że koszmar przyjęcia należy już do przeszłości, przygotowywali śniadanie dla całej rodziny.
Ada bawiła się w ogrodzie z synem.
- Poczekaj tu chwilkę, mamusia przyniesie sałatkę owocową.
- Dobrze, mamo.
- Tylko nigdzie się stąd nie ruszaj.
- Wzzzium! Wzium!
- To kiedy wyprowadzasz się do Nataszy, Paweł? Pomogę ci się spakować.
- Planuję z nią wkrótce porozmawiać, czy nie wolałaby jednak zamieszkać z nami tutaj.
- No chyba cię pogięło.
Ada uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do ogrodu, by realizować swa matczyną misję niesienia dziecku słodyczy i witamin. Emdżeja jednak już tam nie było.
- MJ? MJ! MJ, gdzie jesteś? MJ!!!
- Na Plumboba... Porwali go! Porwali mojego syna!