Dziś na początek tylko dwa słowa: WESOŁYCH ŚWIĄT!
___________________________________________________________________________________________________________________________
Relacja 62 - Świąteczny Odcinek Specjalny II
I'm dreaming of a white Christmas
Just like the ones I used to know
Where the treetops glisten and children listen
To hear sleigh bells in the snow
May your days be merry and bright
And may all your Christmases be white
- Cięcie! Mamy to!
- Dziękuję wam, byliście wspaniali, ten występ umili niejedną upiorną, rodzinną Wigilię!
- Dzięki, George.
- No to co, kochani, wesołych świąt! Widzimy się w nowym roku.
- Wszystkiego dobrego, George.
- Wesołych świąt!
- Tylko pamiętajcie, żeby nie objadać się jutro za bardzo, kamera może dodaje trzy kilo, ale wigilijna kolacja z rodziną trzydzieści! Hahaha!
- Hahaha!
- Będziemy uważać!
Gdy reżyser oddalił się, by złożyć życzenia reszcie ekipy, Enrique odciągnął Łucję na ubocze.
- Zjesz dziś ze mną kolację? Mam zawsze zaklepany stolik w Bladym Flamingu.
- Och, nie mogę, za chwilę jedziemy do Oazy. W tym roku spędzamy święta u rodziny Ignacego.
Enrique spojrzał w stronę wyjścia, gdzie już od jakiegoś czasu niecierpliwie dreptał w miejscu Ignacy Landgraab. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Ignacy uśmiechnął się i pomachał mu na powitanie. Rico skinął mu lekko głową.
- A ty nie jedziesz z Anią do Zatoczki? Rodzice na pewno na ciebie czekają.
- Nie, prowadzę jutro wieczorem wigilijną galę na żywo, a Anka wraca do Granitowych Kaskad. Obejdą się beze mnie.
- Skoro tak mówisz... Wesołych świąt, Rico. Zadzwonię do ciebie jak wrócimy do Myshuno.
- Bawcie się dobrze.
- Już myślałem, że nigdy cię nie puści.
- Daj spokój, tylko składaliśmy sobie życzenia.
- Dobra, przecież nic nie mówię.
- Chodź, piękna, musimy już jechać.
- Tylko się przebiorę i zmyję ten makijaż, ledwo ruszam w nim twarzą.
Ignacy objął ją w talii i delikatnie popychając poprowadził w stronę drzwi. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale był potwornie zazdrosny o Enrique, niezależnie ile razy Łucja mówiłaby mu, że są tylko przyjaciółmi z dzieciństwa.
Gdy Enrique wrócił do domu, było już grubo po północy.
Anna już dawno spała, więc jedyną istotą, która powitała go przy drzwiach, był Marlon.
- Hej, maluchu! Też się cieszę, że cię widzę. Chodź, pójdziemy na spacerek. Pani pewnie nie wyprowadziła cię przed snem.
- Hau hau!
- Tak myślałem.
Panowie spędzili miłą godzinę, chodząc bez celu po mieście, które było o tej porze ciche i spokojne. Nawet najwytrwalsi imprezowicze szykowali się do świąt i odpuścili sobie całonocne balangi.
Gdy wrócili, Rico wślizgnął się bezszelestnie do sypialni i delikatnie położył się obok Anny, starając się jej nie obudzić.
Gdy tak spał, zmęczony całym dniem nagrań...
... poczuł, że ktoś go obserwuje.
- Da-Danuta?!
- Witaj, Enrique.
Chłopak zamrugał szybko oczami, uszczypnął się mocno w ramię, a w końcu spojrzał na psa, który spał w najlepsze.
- Jak tu weszłaś? I co tu robisz? Tak dawno się nie widzieliśmy!
- Kochanie, jestem, jakby to powiedzieć, twoim wigilijnym duchem.
- Duchem? Duchy nie istnieją.
- Astralną projekcją, jeśli wolisz. Podczas gdy moje ciało wygrzewa się na Isla Paradiso, gdzie spędzam święta z synem i wnukami, swoją drogą co za nowomoda, moja dusza przybyła tutaj by pokazać ci, jak będzie wyglądać twoja przyszłość, jeśli nadal będziesz podejmował takie koszmarne decyzje.
- Koszmarne? Wypraszam sobie, wszystkie moje decyzje są rewelacyjne!
- I właśnie po to tu jestem! Nie sądziłam, że sodówa tak szybko uderzy ci do głowy po naszym rozstaniu.
- Co ma do tego nasze roz...
- Ubieraj się!
- Co? Gdzie...?
Nastąpił błysk, trzask i Enrique z Danutą rozpłynęli się w powietrzu. Marlon nawet się nie obudził, mruknął tylko przez sen i obrócił się leniwie na drugi bok.
TRZASK!
- Ejejej, co się u licha stało?!
- Pozwoliłam sobie trochę cię przyodziać, w końcu mamy grudzień.
Rico rozejrzał się po pomieszczeniu,w którym się znaleźli. Był to bogato urządzony, nieco zagracony pokój, przywodzący na myśl jakąś starą willę. Regały pełne były szpargałów, z których większość stanowiły zdjęcia i wycinki z gazet, dotyczące jego osoby. Na środku stał zastawiony wigilijnymi potrawami stół, przy którym siedziała w milczeniu para starszych simów.
- Mama? Tata? Łał, tak się cieszę, że was widzę! Nieźle się postarzeliście! Minęło aż tyle czasu?
Simowie kompletnie go ignorowali, wpatrując się w wiszący na ścianie telewizor. Zdezorientowany Enrique spojrzał na ekran.
I'm dreaming of a white Christmas
Just like the ones I used to know
Where the treetops glisten and children listen
To hear sleigh bells in the snow
Piosenka dobiegła końca i ekran zgasł.
- Puść jeszcze raz.
- Nie, Ninuś, już wystarczy.
- Jeszcze raz!
- Dobrze, już dobrze.
Don podszedł chwiejnym krokiem do regału, sięgnął po pilota, włączył powtórkę i odłożył go na miejsce.
- Nie! Chcę mieć go pod ręką!
Ponownie rozbrzmiały dźwięki piosenki, a Nina i Don siedzieli w milczeniu, wlepiając smutny wzrok w migający obraz.
- Jak to możliwe? Przecież nagrywaliśmy to dopiero wczoraj...
- Jesteśmy w przyszłości, chłopcze. Od tego nagrania minęło dwadzieścia lat.
- Przepraszam, Doni... Po prostu... gdy to oglądam, czuję się prawie, jakby tu był.
- Wiem, Ninuś, wiem.
- Ja też za nim tęsknię.
Nina załkała. Don zakrył twarz dłońmi, lecz Enrique dojrzał łzę, znikającą w siwej brodzie.
- To okropne... Dlaczego nie są ze mną w San Myshuno? Na pewno ich zaprosiłem.
- A czy zapraszałeś ich kiedykolwiek wcześniej?
- No... nie, ale mama mówiła, że wszystko w porządku. Wiedzą, że robię karierę i nie mam czasu.
DRYŃ DRYŃ!
Gdzieś w tle zaczął dzwonić telefon.
- Musimy iść dalej.
- Nigdzie nie idę! To moi rodzice!
- Nie odwiedzałeś ich przez dwadzieścia pięć lat, a teraz nagle się przejmujesz! Idziemy!
DRYŃ DRYŃ!
- Zostaję!
- Arrrgh, te zbuntowane dzieciaki.
- Aaaa!
- Do zobaczenia po drugiej stronie.
DRYŃ DRYŃ!
-
Tu Enrique Lotario, nie mogę teraz odebrać, zostaw wiadomość lub skontaktuj się z moim menadżerem.
Penny westchnęła ciężko.
- Ciągle nie odbiera?
- Tak.
- Nie przejmuj się nim. Na pewno nie brakuje mu towarzystwa, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
- Pewnie masz rację.
- Po prostu strasznie się martwię. Tak rzadko się odzywa, mam nadzieję, że nie ma żadnych kłopotów. Wiesz, jaki jest show-biznes. Na zdjęciach wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci, a potem co i rusz jeden z drugim zapija się na śmierć, a jego ciało odnajdują hotelowe sprzątaczki.
- Za bardzo się przejmujesz. Enrique sobie poradzi. Teraz musisz przede wszystkim myśleć o naszym maleństwie. Ciągle nie zaczęło kopać?
- Jeszcze nie.
- Tato, tato! Zobacz, jakiej sztuczki nauczył mnie dziadek!
- No co tam, mały zbóju?
Chłopiec zwinął język w trąbkę.
- Dziadek mówi, że tylko dziesięć procent simów tak potrafi! Jestem wyjątkowy!
- Oczywiście, że jesteś, smyku!
- Gerard, zaglądałeś do sosu?
- Na Plumboba, zapomniałem!
Lidia wpadła w panice do kuchni.
- Nie bój żaby, mamo, pomieszałam i wyłączyłam ogień, tak jak mnie uczyłaś.
- Kto by pomyślał, że coś z tego zapamiętasz! Gotowanie nigdy cię nie interesowało.
- Ja po prostu wolę jeść!
- Patrz, dziadku, tata pozwolił mi otworzyć jeden prezent!
- W ten sposób cierpliwości cię nie nauczy.
- Wzium, wzium! Ale czadowy!
- Gratuluję specjalizacji, braciszku.
- Ależ dziękuję, dziękuję. To kiedy wpadniesz do mnie na wizytę?
- Pamiętam, jak pisałeś ściągi na egzamin z anatomii, prędzej dam się pokroić małpie niż będę się u ciebie leczyć!
- Daj spokój, ściągi pisze się dla utrwalenia wiedzy.
- Istna sielanka, nieprawdaż?
- Taaa... coś mi się tu nie podoba - powiedział Enrique, patrząc podejrzliwie na Bartosza. Coś w zachowaniu Penny było nie tal, a po tym gagatku niczego dobrego się nie spodziewał.
W pewnym momencie Penny skorzystała z ogólnego zamieszania i poszła w stronę łazienki, co chwilę zerkając za siebie z niepokojem, zupełnie jakby obawiała się, że ktoś będzie ją śledził. Rico natychmiast ruszył za nią.
Penelopa przekręciła zamek i złapała za bolącą głowę.
Enrique bezgłośnie przeniknął przez drzwi. Penny jęknęła głośno i wygięła plecy.
- Maleństwo, proszę, nie wierć się teraz, mamusia ma dziś wystarczająco dużo zmartwień.
Oparła się o umywalkę, odetchnęła kilka razy głęboko i przemyła twarz wodą. Wytarła się do sucha ręcznikiem, po czym spojrzała w lustro, szczególną uwagę poświęcając lewej kości policzkowej. Gdy Rico przypatrzył się dokładniej, zobaczył dokładnie zakryte makijażem lekkie zasinienie pod jej okiem.
Penny dotknęła siniaka i zasyczała z bólu. Przysiadła na wannie i zaniosła się bezgłośnym szlochem.
- Ten drań ją bije!
- A obiecał, że będzie ją chronił.
- Zabiję go! Wyjdę tam i po prostu skurczysyna uduszę!
- Przypominam ci, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, przynajmniej na razie. To tylko jedna z możliwych wersji przyszłości.
- W takim razie zabiję go jak wrócę. Z samego rana pojadę do Zatoczki i zatłukę go gołymi pięściami!
- Nie możesz zabić kogoś za coś, czego jeszcze nie zrobił.
- Właśnie że mogę! Od początku mu nie ufałem, ale teraz przegiął pałę!
- Chodźmy dalej.
- Dalej? Nie ma mowy, chcę wracać do teraźniejszości i zrobić temu dupkowi z twarzy marmoladę!
- Moje dziecko...
- Oooo nieee, to znowu tooo...!
TRZASK!
Penny natychmiast przestała płakać i zerwała się na równe nogi. Wiedziała, że to niemożliwe, ale wydawało jej się, że słyszała przez chwilę głos Enryczka.
- Panie i panowie, spójrzcie tylko na te przepiękne pomocnice Świętego Mikołaja!
- Od takiej pani Mikołajowej mógłbym dostać nawet rózgę!
- Rany, co za żenada.
- Hihihi, poznajesz tego pana?
- Litości. Naprawdę tak skończę?
- Wszystko zależy od ciebie.
- Ooo, taaak, patrzcie państwo na tego ducha świąt!
- Powiedz mi, moja droga, byłaś w tym roku grzeczna?
- Naaajgrzeczniejsza, panie Lotario!
- W takim razie usiądź Świętemu Rico na kolanach i szepnij mu na uszko, o czym marzysz w te święta!
DJ odtworzył nagranie śmiejącej się widowni.
- Panie i panowie, moje aniołki donoszą, że na niebie pojawiła się już pierwsza gwiazdka, dlatego żegnam się z państwem i życzę wam wesołych, weeesołych, jakże wesołych świąt i mnóstwa miłości. Bo przecież o to chodzi w te święta. O miłość. Zostańcie z nami po reklamach, już za chwilę zaczniemy transmisję z dorocznego koncertu charytatywnego fundacji Psia Łapa.
- Cięcie! Rewelacja, naprawdę bomba! Spisaliście się świetnie! Możemy wszyscy iść do domów. wesołych świąt!
- Wesołych świąt, George!
Tancerki zaczęły przytulać się nawzajem, całować policzki i składać życzenia. Enrique chwycił jedną z nich za rękę i odciągnął na bok.
- Zjemy razem kolację?
- Że niby dzisiaj? Rico, są święta! Idę na wigilię do rodziców, wiesz, niesmaczne ryby, sałatka jarzynowa i kłótnie przy stole. Nie masz jakiejś rodziny w San Myshuno?
- Moja rodzina mieszka daleko, ale nie martw się, poradzę sobie.
- Mam nadzieję, w ten wieczór nikt nie powinien być sam!
- Wesołych świąt, Rico.
- Wesołych.
- No, no, jedno muszę sobie przyznać, nieźle się ustawiłem "zawodowo", hehe.
- Przestań! Nie o to tu chodzi.
Starsza wersja Enryczka wyciągnęła z kieszeni telefon. Przez chwilę przewijał listę kontaktów, aż w końcu wybrał numer.
- Cześć, Hellen! Zastanawiałem się, co u ciebie słychać. Masz ochotę na kolację dziś wieczorem?
-
Enhique? To ty? Jak się miewasz? Nie mogę się dzisiaj spotkać, jestem w podhóży poślubnej na Tenehyfie!
- Poślubnej?
-
Tak, wyszłam za Diego Lobo, dasz wiahę? Na pewno wysyłałam ci zaphoszenie!
- Tak, musiałem być zajęty. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, pani Lobo.
-
Całusy! Pa!
Kolejny numer.
- Matylda! Tak dawno się nie widzieliśmy, może chciałabyś zjeść razem kolację? Mam stolik w Bladym Flamingu.
-
Oh, jak miło z twojej strony! Jestem u rodziców, więc niestety nie dam dziś rady, ale zgadamy się po Nowym Roku, co? Wesołych świąt, Ricki!
- Andżelika?
-
Idę na przyjęcie charytatywne z moim nowym chłopakiem, musisz go kiedyś poznać!
- Karen!
-
Jestem u siostry w Brindleton Bay.
- Łucja!
-
Cześć! Z tej strony Łucja...
-
... i Ignacy...
-
... i Krzyś!
-
I Amelia!
-
... Landgraabowie. Nie możemy teraz odebrać. Zostaw wiadomość po sygnale. Wesołych świąt!
- Cześć! Yyy... z tej strony Enrique Lotario. Ja... chciałem życzyć wam wesołych świąt. Mam nadzieję, że... że miło spędzacie czas. Ucałuj dzieciaki. Wesołych świąt.
Enrique schował telefon. Ze spuszczonym wzrokiem ruszył niespiesznie w stronę wyjścia.
- Jest jeszcze jedna osoba, której nie odwiedziliśmy. Ktoś ważny, kto myśli o tobie nawet po tylu latach. Wiesz, o kim mówię?
- Nie mam pojęcia... Któraś z tych dziewczyn, do których dzwonił... em?
- Nie. Chociaż mógłbyś do niej zadzwonić. Na pewno by odebrała.
- Hmm, nie wiem. Do ciebie?
- Nie. Zastanów się...
- Wiem! Ania?
- Nie rozmawiacie ze sobą od piętnastu lat.
- Olivia?
- Zmarła w wypadku samochodowym trzy lata temu. Poza tym nie.
- Nikt więcej nie przychodzi mi do głowy. Może jakieś dziewczyny, z którymi się spotykałem w Myshuno...
Danuta westchnęła ciężko, kręcąc głową.
- Chodź, zobaczymy, jak twoje przyszłe ja spędza wigilię.
- Pan Lotario! Dzisiaj sam?
- Taaak, ta cała świąteczna szopka to nie mój klimat. Mam ochotę wypić w spokoju kieliszek wina i zjeść coś nie-świątecznego.
- Podać to co zwykle?
- Bardzo proszę.
- To takie przykre.
- Nie przesadzaj, całkiem miłe miejsce. Choć faktycznie trochę przykro, jak się pomyśli o tych wszystkich ludziach, którzy muszą pracować, zamiast spędzać wieczór z rodziną, żeby tacy bogacze jak ty mogli zgrywać snobistycznego Grincha.
- Spójrz na tego żałosnego typa. Tylu simom na nim zależy, martwią się o niego, troszczą, a on ma ich gdzieś. Nawet nie oddzwonił do Penny!
- Przypominam, że to nie żaden "on", tylko ty.
- I na co to wszystko? Żeby prowadzić tandetne show w telewizji. Patrz, nawet nie ma wyrzutów sumienia.
W tym momencie starszy Enrique nagle przerwał jedzenie. Podniósł rękę, jakby zastanawiał się, czy coś zrobić i zamarł w tej pozie na dłuższą chwilę. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka, a usta zadrżały nieznacznie.
Po chwili otrząsnął się, dokończył posiłek, zapłacił rachunek, zostawiając suty napiwek i wyszedł z restauracji.
- Dokąd teraz idzie?
- Zobaczysz.
Mężczyzna wsiadł do pierwszej lepszej taksówki i pojechał na obrzeża miasta. Wysiadł przy wejściu na teren cmentarza i wszedł nań pewnie, ewidentnie znając drogę.
Stanął przed jednym ze skromniejszych pomników. Pochylił głowę w zadumie, po czym otarł z twarzy pojedynczą łzę.
- Jak zwykle kończę tutaj - zaśmiał się cicho.
Usiadł na ziemi i wyjął zza pazuchy ususzoną czerwoną różę, którą złożył koło nagrobka.
- Kogo on tu odwiedza? To moja żona? Czy grób Olivii? Danuta?
Rico podszedł bliżej i dopiero wtedy był w stanie odczytać nazwisko.
- To... to twój grób! Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Danuta?
- Danuta! DANUTA!
Enrique obudził się zlany potem. Na zewnątrz było już jasno, a San Myshuno budziło się do życia. Bez namysłu zerwał się z łóżka.
Spakował najpotrzebniejsze rzeczy, ubrał się i wyszedł z mieszkania, zamawiając jednocześnie taksówkę na dworzec.
Jedyną istotą, która zauważyła jego wyjście, był Marlon. Biegł do drzwi ile sił w łapach, ale zamknęły mu się przed samym nosem. Nie rozumiał, czemu pan wyszedł na spacer bez niego i zadawał sobie pytanie, czy kiedykolwiek jeszcze do niego wróci.