Kąpanko w Księżycowych Jeziorach
: 21 lut 2017, 23:42
Jak to zwykle bywa, na początku Wojtek jest małym srajtkiem, więc raczej dużo się nie narobi, więc mama przejmuje pałeczkę, póki dzieciar nie dorośnie. Dlaczego rodzice zdecydowali się opuścić ukochaną planetę Simellię? Nie wiadomo do tej pory. Mama musi jakoś znaleźć się w nowym miejscu oraz nowych warunkach zgoła odmiennych od simellijskich. Czas również poznać mieszkańców miasta. Podczas przechadzki po dzielnicy „willlowej” zaczepił ją jakiś młodzieniaszek i zapytał czy jest tutaj nowa. Mama nieco zmieszana zaczęła bredzić od rzeczy, ale młodzieniaszek tylko się roześmiał i powiedział że również jest nowy i zaprosił na kawę do domu.
Nie żeby było coś złego w tym, że młody i elegancki gościu zaprasza kobietę do domu, ale czy to nie było podejrzane? Gościu całe szczęście okazał się normalny i nie miał złych zamiarów. Zapytał się mamy co ją tutaj sprowadza, ale sam nie opowiedział o swoim życiu ani o powodach, dla których zdecydował się tutaj przylecieć. Dobrze chociaż mieć jednego znajomego w tym zwariowanym miejscu. Pora jednak wracać do domu, bo jutro praca czeka. Na Simellii oboje z mężem mieli pracę, więc tutaj siłą rzeczy zatrudnili się na tych samych stanowiskach, co było wyjątkowym szczęściem.
Mieszkamy w dzielnicy centrum, czyli ten gąszcz migoczących światełek w nocy to właśnie my. Mieszkania tam są drogie, ale dobrze wyposażone i blisko wszędzie. Wojtuś idzie spać, bo jutro nowy dzień i trzeba jakoś się rozkręcić. Ten przynajmniej nie musi się martwić o adaptację do nowego miejsca, bo za parę lat pewnie nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek był na Simellii. My tam już nie wrócimy za żadne skarby, o nie!
Następnego dnia Flojdzik, jak go od teraz zacznę nazywać, zaprosił nas na imprezę do miejskiego klubu. Jest tam parkiet taneczny, kręgle, didżej, salon gier i driny. Nie powiem, że mamie osobiście się pomysł spodobał, ale tata był powściągliwy...raczej zazdrosny...hehehe. Tata zaszył się w bibliotece pożerając książkę pt. „Ogrodnictwo – Tom 1: Jak napełnić konewkę”. Mama skusiła się i pojechała gubiąc przy okazji drogę parę razy. Flojdzik wydawał się dla niej dziwny, ale teraz już ma całkowitą pewność. Mama pojawiła się w jakimś rozciągniętym domowym sweterku, a ten się odpitolił jakby nie wiem dokąd szedł. W dodatku wpadł w towarzystwo jakiś ufolek, pewnie „ludność” rdzenna, jeśli to ludnością nazwać można
Nie wiem po co klei się do jednej z ufolek, skoro widzi, że nie jest zainteresowana? Nie żeby mamie się podobał, ale że jemu jakaś ropuchoskórna ze szpiczastymi uszami i gałami jak pięciozłotówki wpadła w oko
No i co Flojdzik? Czegoś się tak wystroił i mnie zapraszałeś jak sama na parkiecie udawałam atak padaczki, bo to tańcem nazwać nie można, a ty sobie w gumy lecisz, nie żebym jakąś gumę sugerowała, choć przezorny zawsze ubezpieczony, to jasne.
Jedziem do domu Flojdzik? Mieszkam w centrum, poznasz mojego synka. Flojdzik wyjął spod pachy swoja ekhem "beemkę", pewnie zabrał ją z Simellii w kieszeni, i pojechali do domu.
Mama przygotowuje posiłek, wychodzi jej po prostu cudnie, tak trzymać! Flojdzik rozgląda się po mieszkaniu i zachwyca się widokami z okna, ale już mniejszy zachwyt przejawia nad posiłkiem przyniesionym przez koleżankę.
Pojedli, z zatkanymi nosami, popili, pogadali i tak jakoś czas zleciał. Flojdzik polubił mamę i nawet wyznał jej, że cieszy się bardzo, że ją poznał. Mama była zachwycona szczerym wyznaniem, tylko spokoju nie daje jej jeden szczegół. Nic o koledze nie wie.
A co jeśli on chce porwać jej dziecko?! Hehe, spokojnie, Flojdzik tylko chciał poznać Wojtka i przy okazji dać mu buteleczkę.
Następnego dnia po pracy mama wybrała się na dalsze poszukiwanie znajomych. Pracuje w biurze jako roznosicielka kawy. Miliarderką nie zostanie, ale zawsze parę grosza się przyda. Jak to mawiają „od pucybuta do milionera”. Będzie w przyszłości musiała rozwinąć swoją sieć kontaktów, by móc awansować, więc czas zawiązać jakieś inne znajomości.
W pracy spotkała pewną kobietę o nazwisku January. Imienia nie poznała, bo szefunio tylko wrzasnął „January do mnie natychmiast!” i mamie wydawało się że to imię faceta, a to kobietka. Z wrażenia prawie wylała jej zawartość filiżanki na głowę, ale obyło się bez dodatkowych atrakcji i panie wróciły razem z pracy i January zaprosiła mamę do domu.
Mama zapytała się czy nie ma problemu, bo czuła się nieco skrępowana, ale koleżanka zaśmiała się i powiedziała, że odkąd rozstała się z mężem i mieszka sama, może zapraszać kogo chce. Cóż, pewnie pani January chciałaby kogoś poznać.
Koleżanka zniknęła w kuchni przygotowując herbatę, a mama po cichu zwinęła się, bo już było po 23. Oczywiście to tylko był pretekst, by zastąpił ją kto inny. Jakieś było zdziwienie pani January, która wyszła z domu i wołając za panią Elą ujrzała nie ją, ale Flojdzika, na którym wywarła ogromne wrażenie.
O rety! Jest godzina 23:30, a tu jeszcze jasno. Słońce nie zachodzi tutaj latem wcale i nawet w środku nocy robi się jedynie na chwilę ciemno jak w pochmurny dzień, by za chwilę znów nastał dzień. Dni polarne mnie wykańczają. Na noc zażywam tablety nasenne, okna zasłaniam grubymi jak ciotka Helga zasłonami i zakładam opaskę na oczy i nic. Będzie ciężko się przestawić.
Następnego dnia po pracy mama wybrała się z Wojtkiem do galerii handlowej nieco rozejrzeć się czy to co tutaj jadają jest jadalne i czy to jak spędzają czas wolny da się przeżyć. Kosmicznych rewelacji nie było. Oprócz bijącego w oczy wystroju rodem z filmów sci-fi galeria przypominała te z Simellii, przynajmniej jeśli chodzi o produkty i usługi.
Przynajmniej Wojtek dobrze się bawił na super rakiecie, a mama ciągle upewniała go, że leci w przestrzeni kosmicznej i zaraz wyląduje gdzieś tam. Koniec tego dobrego, dzieciaka odstawiamy do domu i lecim poznawać dalej te ludziska.
Pani January rozstała się z mężem, więc czemu by nie połazić po mieście i zaglądać w domofony w poszukiwaniach nazwiska January? Jakby kto podejrzewał, powiem że nie wiem, ulotki niewidzialne roznoszę. Trafiłam w końcu, okazało się że mieszka niedaleko Flojdzika. Okazało się, że Januarowie mają córeczkę Anię, jak słodko. Nie będę wnikać do czego musiało dojść, że mała wychowywana jest bez matki, w końcu to nie moja sprawa. A ja głupia chciałam jej matkę z Flojdzikiem zeswatać. No nic, sama również Floyda nie zapytałam o parę istotnych rzeczy, ale niech sam puści farbę, a co tam.
Nie żeby było coś złego w tym, że młody i elegancki gościu zaprasza kobietę do domu, ale czy to nie było podejrzane? Gościu całe szczęście okazał się normalny i nie miał złych zamiarów. Zapytał się mamy co ją tutaj sprowadza, ale sam nie opowiedział o swoim życiu ani o powodach, dla których zdecydował się tutaj przylecieć. Dobrze chociaż mieć jednego znajomego w tym zwariowanym miejscu. Pora jednak wracać do domu, bo jutro praca czeka. Na Simellii oboje z mężem mieli pracę, więc tutaj siłą rzeczy zatrudnili się na tych samych stanowiskach, co było wyjątkowym szczęściem.
Mieszkamy w dzielnicy centrum, czyli ten gąszcz migoczących światełek w nocy to właśnie my. Mieszkania tam są drogie, ale dobrze wyposażone i blisko wszędzie. Wojtuś idzie spać, bo jutro nowy dzień i trzeba jakoś się rozkręcić. Ten przynajmniej nie musi się martwić o adaptację do nowego miejsca, bo za parę lat pewnie nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek był na Simellii. My tam już nie wrócimy za żadne skarby, o nie!
Następnego dnia Flojdzik, jak go od teraz zacznę nazywać, zaprosił nas na imprezę do miejskiego klubu. Jest tam parkiet taneczny, kręgle, didżej, salon gier i driny. Nie powiem, że mamie osobiście się pomysł spodobał, ale tata był powściągliwy...raczej zazdrosny...hehehe. Tata zaszył się w bibliotece pożerając książkę pt. „Ogrodnictwo – Tom 1: Jak napełnić konewkę”. Mama skusiła się i pojechała gubiąc przy okazji drogę parę razy. Flojdzik wydawał się dla niej dziwny, ale teraz już ma całkowitą pewność. Mama pojawiła się w jakimś rozciągniętym domowym sweterku, a ten się odpitolił jakby nie wiem dokąd szedł. W dodatku wpadł w towarzystwo jakiś ufolek, pewnie „ludność” rdzenna, jeśli to ludnością nazwać można
Nie wiem po co klei się do jednej z ufolek, skoro widzi, że nie jest zainteresowana? Nie żeby mamie się podobał, ale że jemu jakaś ropuchoskórna ze szpiczastymi uszami i gałami jak pięciozłotówki wpadła w oko
No i co Flojdzik? Czegoś się tak wystroił i mnie zapraszałeś jak sama na parkiecie udawałam atak padaczki, bo to tańcem nazwać nie można, a ty sobie w gumy lecisz, nie żebym jakąś gumę sugerowała, choć przezorny zawsze ubezpieczony, to jasne.
Jedziem do domu Flojdzik? Mieszkam w centrum, poznasz mojego synka. Flojdzik wyjął spod pachy swoja ekhem "beemkę", pewnie zabrał ją z Simellii w kieszeni, i pojechali do domu.
Mama przygotowuje posiłek, wychodzi jej po prostu cudnie, tak trzymać! Flojdzik rozgląda się po mieszkaniu i zachwyca się widokami z okna, ale już mniejszy zachwyt przejawia nad posiłkiem przyniesionym przez koleżankę.
Pojedli, z zatkanymi nosami, popili, pogadali i tak jakoś czas zleciał. Flojdzik polubił mamę i nawet wyznał jej, że cieszy się bardzo, że ją poznał. Mama była zachwycona szczerym wyznaniem, tylko spokoju nie daje jej jeden szczegół. Nic o koledze nie wie.
A co jeśli on chce porwać jej dziecko?! Hehe, spokojnie, Flojdzik tylko chciał poznać Wojtka i przy okazji dać mu buteleczkę.
Następnego dnia po pracy mama wybrała się na dalsze poszukiwanie znajomych. Pracuje w biurze jako roznosicielka kawy. Miliarderką nie zostanie, ale zawsze parę grosza się przyda. Jak to mawiają „od pucybuta do milionera”. Będzie w przyszłości musiała rozwinąć swoją sieć kontaktów, by móc awansować, więc czas zawiązać jakieś inne znajomości.
W pracy spotkała pewną kobietę o nazwisku January. Imienia nie poznała, bo szefunio tylko wrzasnął „January do mnie natychmiast!” i mamie wydawało się że to imię faceta, a to kobietka. Z wrażenia prawie wylała jej zawartość filiżanki na głowę, ale obyło się bez dodatkowych atrakcji i panie wróciły razem z pracy i January zaprosiła mamę do domu.
Mama zapytała się czy nie ma problemu, bo czuła się nieco skrępowana, ale koleżanka zaśmiała się i powiedziała, że odkąd rozstała się z mężem i mieszka sama, może zapraszać kogo chce. Cóż, pewnie pani January chciałaby kogoś poznać.
Koleżanka zniknęła w kuchni przygotowując herbatę, a mama po cichu zwinęła się, bo już było po 23. Oczywiście to tylko był pretekst, by zastąpił ją kto inny. Jakieś było zdziwienie pani January, która wyszła z domu i wołając za panią Elą ujrzała nie ją, ale Flojdzika, na którym wywarła ogromne wrażenie.
O rety! Jest godzina 23:30, a tu jeszcze jasno. Słońce nie zachodzi tutaj latem wcale i nawet w środku nocy robi się jedynie na chwilę ciemno jak w pochmurny dzień, by za chwilę znów nastał dzień. Dni polarne mnie wykańczają. Na noc zażywam tablety nasenne, okna zasłaniam grubymi jak ciotka Helga zasłonami i zakładam opaskę na oczy i nic. Będzie ciężko się przestawić.
Następnego dnia po pracy mama wybrała się z Wojtkiem do galerii handlowej nieco rozejrzeć się czy to co tutaj jadają jest jadalne i czy to jak spędzają czas wolny da się przeżyć. Kosmicznych rewelacji nie było. Oprócz bijącego w oczy wystroju rodem z filmów sci-fi galeria przypominała te z Simellii, przynajmniej jeśli chodzi o produkty i usługi.
Przynajmniej Wojtek dobrze się bawił na super rakiecie, a mama ciągle upewniała go, że leci w przestrzeni kosmicznej i zaraz wyląduje gdzieś tam. Koniec tego dobrego, dzieciaka odstawiamy do domu i lecim poznawać dalej te ludziska.
Pani January rozstała się z mężem, więc czemu by nie połazić po mieście i zaglądać w domofony w poszukiwaniach nazwiska January? Jakby kto podejrzewał, powiem że nie wiem, ulotki niewidzialne roznoszę. Trafiłam w końcu, okazało się że mieszka niedaleko Flojdzika. Okazało się, że Januarowie mają córeczkę Anię, jak słodko. Nie będę wnikać do czego musiało dojść, że mała wychowywana jest bez matki, w końcu to nie moja sprawa. A ja głupia chciałam jej matkę z Flojdzikiem zeswatać. No nic, sama również Floyda nie zapytałam o parę istotnych rzeczy, ale niech sam puści farbę, a co tam.