Witam po dłuższej przerwie, moi drodzy! Jako że udało mi się poogarniać najważniejsze rzeczy - w życiu i w grze (tych, którzy jeszcze nie wiedzą, muszę poinformować, że najpierw w marcu padł mój twardy dysk, na którym miałam wszystkie gry, zdjęcia i materiały dotyczące Landgraabów, a w październiku umarł mój Tata, więc chyba zrozumiałe, że nie miałam ani głowy, ani czasu do gry), wracam z Glendowymi relacjami. Dzisiaj ostatnia porcja starych fotek, sprzed awarii dysku. Potem już będę tłukła nowe losy rodzinki (postaram się cykać lepsze zdjęcia, bo te z początków gry rodzinką były po prostu beznadziejne i może lepiej, że stało się, jak się stało
).
No i teraz mam lepszą grafikę...
Jak zapewne pamiętacie, Glenda wróciła z ferii świątecznych, zamieszkała z Matthew w nowym lokum i razem kontynuowali naukę na Uniwersytecie Simowym. Wszystko było jak dawniej...
Glenda: - A niech to lama opluje! Spóźnię się!
Matthew: - Kurde flak, gdzie ona jest, miała mnie wspomóc w eksperymencie!
Po zajęciach czasami wraca się w deszczu...
Matthew, znad swojego laptopa, na którym pisze pracę dyplomową:
- Glenda, słońce ty moje, czy to aby dobry pomysł, by pływać w takim stroju?
Glenda: - Jak najbardziej, wypierze się przy okazji!
I potem wytrwale pływała w tej sukni wizytowej. Cóż, szalona...
Kolejny dzień, poprawka z egzaminu u pani w sukni od flamenco. Tylko Matthew i jego koleżanka.
- No to teraz, moi drodzy, podajemy skład szczepionki na kropki z Selvadorada...
Matthew: - Yyy... ja na pewno byłem na tych zajęciach?
Matthew: - Oj, będzie bieda... chyba że...
Matthew: - Zaraz, zaraz... a to nie było... tak!
Matthew: - Pani docent, mam poważne wątpliwości, czy my to przerabialiśmy...
Matthew: - To chyba jest w programie roku następnego? Nie pomyliła się pani?
Jak widać, koleżanki cała ta afera nie dotknęła ani troszkę. Panna chyba nerwów nie ma, że sobie przysnęła...
Wykładowczyni: - Yyy, ma pan rację, panie Landgraab.
W ten sposób naszemu przystojniaczkowi upiekło się i nie musiał zdawać poprawki, bo poprzednia ocena okazała się niesprawiedliwie zaniżona.
Tymczasem nasza ruda wariatka w tym semestrze kontynuowała audycje dla radia studenckiego.
Glenda: - Witam szanownych kolegów studentów! Radio Piegus! Ja się nazywam Glenda Punkcik i zapraszam na moją audycję
Pogaduchy z Glendą!
Glenda: - Cześć, Bonnie! Jak myślisz, czy ostatnie protesty studentów wpłynęły na poprawę ich życia na uczelni?
Bonnie: - Czy... yyy... a tak, na pewno.
Glenda: - Lucy, jak ci się mieszka w akademiku?
Lucy: - No, spoko, wreszcie obniżyli trochę te opłaty!
Glenda: - Czy protesty wpłynęły na poprawę życia studentów na uczelni?
Uniwersytecki kujon: - Nie wiem, o co chodzi... ale chcę powiedzieć, że mogliby powymieniać większość komputerów, te są wolne jak kulawa lama!
Student-wampir: - Co ty mnie tu za farmazony opowiadasz, laska? Nie poprawiły się, bo nie myślą tu w ogóle o istotach nadnaturalnych! Mogliby wybudować jakieś akademiki specjalnie dla wampirów, bo tak to my musimy sami o siebie dbać...
Glenda: - To by było tyle na dzisiaj, dziękuję za uwagę i zapraszam za tydzień. Glenda Punkcik, do usłyszenia!
Wieczorne powroty z uczelni...
Matthew, jak zwykle, dba o formę.
Glenda: - Cześć, przystojniaku! Stęskniony?
Matthew: - Bardzo!
Wieczorne podziwianie gwiazd...
Matthew: - A tam, widzisz? Gwiazdozbiór Plumboba...
Glenda: - No widzę, po prawej od Lodówkowego Króliczka...
Glenda znowu spóźniona... i ma swoją firmową minę.
Młody Landgraab często wyczekiwał na Glendę pomiędzy wykładami.
Uwielbiał wręcz zajęcia z mechanicznym szkielecikiem.
Matthew: - Tak, tak, szkielet! Tak wygląda twoja noga. A teraz załóż ją z powrotem na miejsce.
Matthew: - W ruchu pracują następujące kości...
Glenda na wykładzie. Nie opuszcza zajęć ani nie olewa uczenia się, ma nawet dobre wyniki, ale czasami ma problem.
Glenda: - No... eee... nie pamiętam, jak to było z tym alcynetem... a ty, Eve?
Eve: - A daj spokój, nie było mnie wtedy...
Glenda: - Mam pytanie. Alcynet uzyskujemy z alkronu czy z obtanium? Bo mają podobne składy no i... a nie zapisałam...
Wykładowca: - Panno Punkcik, nie uważała pani ostatnio... oczywiście że z alkronu.
Innym razem było tak... nie, nasza bohaterka nie pomyliła godzin ani dni wykładów. Przyszła, jak miała przyjść.
Glenda: - No halo!
Glenda: - Halo, jest tu kto?
Glenda: - No, skoro wykład odwołano, a mnie jako jedynej z całej grupy nikt nie poinformował, to chyba nic się nie stanie, jak sobie stąd pójdę?
Jak zwykle, gada do siebie, wiadomo, szalona.
Jako że zyskała tym sposobem trochę wolnego czasu, postanowiła pomóc narzeczonemu przy jego projekcie. Tak, to ta sama maszyna, którą bawiła się w poprzednich relacjach i o mały włos nie wysadziła w kosmos całego Uniwersytetu.
Matthew: - Hmm, ale coś mnie tutaj nie gra... Glenda, a u ciebie jak ze wskazaniami?
Glenda: - U mnie w porządku, wszystko w normie, nic nie wykazuje anomalii... a u ciebie, Jacqui?
Jacqui: - Jest OK! Dawaj, Matthew!
Matthew: - No dobra, ale ja mam tu jakieś wskazania jak z Matrixa! Ale niech to w łajnie lamy maczają, potem się będę martwić! Daję!
Matthew: - O jaaa... pięknie! Tak właśnie miało być! Dziewczyny, wyszło znakomicie!
Uzyskaną w ten sposób energią wysłaną w atmosferę nasz przyszły pan doktor uzdrowił studentów oraz pracowników uczelni z wszelkiego rodzaju przeziębień.
Po obiedzie, w bibliotece, nasi zakochani postanowili się trochę pouczyć. Pieguska wybrała tradycyjną metodę przyswajania wiedzy.
Glenda: - Wiesz co, kochanie? Teraz tak sobie myślę, czy to był aby dobry pomysł z tym wysyłaniem energii...
Matthew, znad telefonu, kończąc wysyłać smsa do matki: - Mama pisze, że ojcu znowu odbiło...
Z kolei on częściej przy nauce korzystał z dobrodziejstw elektroniki.
Matthew: - Ale czemu tak uważasz, Glenduś? To może być doskonały sposób jeśli chodzi o zredukowanie kolejek w przychodniach.
Glenda aż sama siadła do komputera. Musiała odpisać na kilka maili (w tym od spragnionej ploteczek Fawn) i sprawdzić parę rzeczy do pracy magisterskiej.
Glenda: - No, skoro tak uważasz... ale to chyba sprawdzi się tylko w przypadkach lżejszych dolegliwości... raka ani innej cukrzycy raczej tym nie wyleczysz...
Piątkowy wieczór na kręgielni. Matthew, strojąc przecudowne wręcz miny, składa się do rzutu.
Matthew: - I uwaga...
Glenda: - Dajesz, mistrzu!
Matthew: - Oj! Nie jest źle, ale obawiam się, że do mistrza to mnie raczej daleko...
Glenda oczywiście też zrobiła minę, chyba to jej pomagało w skupieniu.
Glenda: - No dalej!
Glenda: - Poszła!
Glenda: - Ale bida! Dzisiaj nie potrafię w toto grać!
Matthew aż się wywalił, taki wziął zamach. Szkoda tylko, że rezultaty były raczej żałosne. Tylko jeden kręgielek upadł.
Glenda: - Hmmm... podliczmy punkty...
Glenda: - Hurra! Hurra! Wygrałam!
Glenda: - Normalnie mówcie do mnie: Glenduniu-Mistrzuniu!
Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami. Dlatego nasi młodzi uczyli się też trochę w domu.
Glenda nie porzuciła też swoich wynalazczych zapędów i cały czas majsterkowała, tworząc rozmaite dziwne rzeczy...
... jak na przykład mechaniczny wielorybek...
... albo latająca gumowa kaczuszka... z pewnością takimi wynalazkami dokona przełomu w nauce i uratuje czyjeś życie.
Matthew zaś dalej udoskonalał sztukę cyfrowego malowania.
Jego najnowszy obraz przedstawiał już sobą jakiś tam poziom. Leonardo da Simci może toto nie jest, ale ma swój urok.
Ostatnia noc przed egzaminem końcowym. Glenda uczyła się do świtu.
Glenda: - No dobra! Króliczek lodówkowy zamieszkuje lodówki Simów... o, cześć, przystojniaku, już nie śpisz?
Matthew: - Ano nie, bo najwyższa pora wstawać... a ty siedziałaś całą noc nad tymi notatkami? Mózg ci się przegrzeje!
Młodzi biegli na egzaminy...
... chociaż wcale się nie spóźnili i jeszcze czekali.
Glenda w przerwie pomiędzy egzaminami wróciła do domu po rower.
Glenda: - No, jeszcze tylko dwa... i już... a nawet jak nie zdam, to co wielkiego?
Zmartwiona? Wcale!
Wreszcie nadszedł ostatni egzamin i wieczór.
Matthew; - Uff! Koniec!
Glenda: - Super! To był ostatni!
Dla uczczenia końca tej mordęgi pieguska w domu upiekła słynny placek owocowy wedle przepisu Lucky Mamy.
Oczekując na wyniki dokonała kilku niezbędnych napraw... no i przecież po gali zakończenia roku mieli się stad wyprowadzić, więc dom musieli zostawić w jako takim porządku dla kolejnego pokolenia studentów.
No i wreszcie doczekali się wyników...
Glenda: - Niemożliwe! Zdałam, wiesz, Matt? Taki to kujon ze mnie!
Matthew: - No ja też nie wypadłem najgorzej... ale mogło być lepiej!
Wieczne dążenie do perfekcji bywa naprawdę... uciążliwe.
Matthew: - No to zdaliśmy, Glenduś! Piona!
Glenda: - Piona, Matt!
Oczywiście odtańczyli studencki taniec zwycięstwa.
Glenda: - Czy uczysz się...
Matthew: - ... czy też nie...
Razem: - ... studenckie życie nie jest złe!
Następnego dnia pojechali na uroczystość rozdania dyplomów. Glenda nie była zadowolona (znowu ta jej firmowa mina) z tego, że to tak wcześnie.
Potem znalazła kolejne powody do narzekań, bo nie dość, że tłum absolwentów był spory, to jeszcze się rozpadało.
Matthew wygląda dostojnie w tej todze.
Uroczystości przeciągnęły się do wieczora, ale Punkcikówna wreszcie była szczęśliwa, dzierżąc w garści dyplom ukończenia uczelni.
Nasz pan Landgraab swój dyplom z radości aż podrzucił.
Potem nadszedł czas na gratulacje i pożegnania.
Koledzy na pewno żałowali, że na Uniwersytecie nie będzie już drugiej takiej wspaniałej osobistości jak nasza rudowłosa wariatka. Organizatorka protestów, szalona wynalazczyni, twórczyni Radia Piegus.
Oni po prostu musieli się pocałować...
Szczęśliwa panna Punkcik wróciła do domu...
... gdzie razem ze swoim narzeczonym urządzili pożegnalną imprezę.
Jak widać, wszyscy bawili się znakomicie.
Glenda: - Ej, Jacqui, może zatańczymy łamanego?
Jacqui: - O nie, dziękuję.
Glenda: - Troszkę niżej i w lewo, Matt. Bo nie trafię i rozleję.
Jacqui w końcu dała się namówić na tańce połamańce.
Jak się okazuje, narzeczony Punkcikówny umiał bawić się sam.
Matthew: - Ua! Ua! Uuu!
Oj, chyba przesadził z soczkiem...
No i nadszedł dzień pożegnania Uniwersytetu Simowego i powrotu do domu.
Glenda namówiła Matthew, by najpierw pojechali do niej, żeby w końcu poznał jej matkę. Dlatego przybyli do Barnacle Bay, potem nasz przystojniak miał wrócić do Sunset Valley, do swojej rodziny.
Glenda i Matthew: - Juhuu!
Powitanie matki z córką było długie i serdeczne.
Ewa: - Moja kochana córeczko! Witaj w domu. Tak za tobą tęskniłam.
Glenda: - Ja za tobą też, mamuś.
Potem nadszedł czas na prezentację. Matthew czuł się trochę... nieswój.
Matthew: - Dzień dobry pani Ewo, bardzo mi miło, jestem Matthew Landgraab i...
Lucky Mama: - ... i bardzo kochasz moją córkę, jak mniemam? To chciałeś powiedzieć?
Matthew: -... y... dokładnie tak.
Glenda, w myślach: - No, wyduś to z siebie wreszcie, mama nie gryzie.
Matthew: - Tak... i... i... bardzo bym chciał poprosić panią o jej rękę.
Ewa: - No, no, no... przystojny, wykształcony i do tego dobrze wychowany... wiesz, młody człowieku...
Landgraab z trudem wytrzymywał napięcie.
Matthew: - Tak? Słucham?
Lucky Mama: - W dzisiejszych czasach pozwolenie rodziców na ślub nie jest już potrzebne, ale miło, że pytasz. Jeśli Glenda się zgodzi, proszę bardzo, macie moje błogosławieństwo.
Matthew: - Bardzo, bardzo pani dziękuję!
Nieco później. Jak zwykle w kuchni.
Matthew: - Glenda, kochanie, czy wyjdziesz za mnie?
Glenda: - Ojeja... jaki piękny!
Matthew: - To rodzinny diament Landgraabów. Przechodzi z pokolenia na pokolenie, z matki na corkę. Jeśli więc jesteś gotowa zostać panią Landgraab, mieszkać ze mną i unikać rodzinnych zjazdów, to...
Glenda: - No pewnie, Matthew!
Glenda: - Łooo... daje po oczach!
Glenda: - No pewnie, że za ciebie wyjdę! Nie musiałeś dawać mi tego diamentu... i bez niego cię kocham!
Na koniec młodzi walnęli sobie pamiątkową fotkę. Potem Matthew musiał jechać do swojej rodziny, szukać domu dla siebie i narzeczonej, zacząć przygotowania do ślubu... ale to już materiał na kolejną relację.
Oczywiście jak to u Landgraabów bywa, tradycją jest, że wszystkie ważne momenty w ich życiu odbywają się w kuchni. Jeśli pamiętacie stare zdjęcia, to wiecznie tam ktoś rodził się, umierał, zmieniał wiek albo się oświadczał właśnie w kuchni. Albo na korytarzu. Nie wiem, czemu tak jest, ale jest
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Następne materiały muszę już ugrać. Do zobaczenia w kolejnej, ślubnej relacji.