No dobra! Po dłuższej przerwie Indra wraca do Punkcików, bo nacykała fotek na zapas, tylko nie było kiedy sklecić z tego historyjki...
Po skończonym dniu pracy, Lucky Mama i Henryk spędzają trochę czasu w ogrodzie.
Lucky Mama: - No popatrz, Heniu, jak ten czas leci... niedawno odbieraliśmy malutką Glendę z domu dziecka... a teraz nasza córka już składa papiery na uczelnię...
Henryk: - Taak... nie tak dawno w koronie z papieru stawała na krześle i rządziła królestwem, machając berłem z tłuczka do ziemniaków a tu... niedługo porwie nam ją jakiś laluś, który uzna, że ją śmiertelnie kocha...
Lucky Mama: - Heniu, przecież wiadomo, że Glenda kiedyś wyjdzie za mąż i nas opuści... zachowujesz się nieco nadopiekuńczo, ale i tak cię kocham.
Henryk: - A ja ciebie, Ewuniu, a ja ciebie... ale... czy ona nie kocha Marcela, z wzajemnością raczej?
Lucky Mama: - To jeszcze dzieci, wszystko jeszcze może się zmienić...
Henryk nie chciał dalej dyskutować. Znał sposób, by to zakończyć.
*****
Szczęśliwe dni Punkcików.
Po południu w piątek Glenda wróciła ze szkoły z Fawn, z którą miała się razem uczyć do klasówki z simlisha.
Fawn: - Eee... stara, ty kojarzysz coś z tej lekcji? Przecież na pewno wciśnie tam pytania o średniowieczne teksty Piotrean i wtedy leżę, bo ni w ząb nie zrozumiałam, o co mu chodzi...
Glenda: - No to obie leżymy i dostaniemy pały jak stąd do Redwood City... ja na tamtej lekcji grałam z Marcelem w statki, bo też nic nie kumałam. Myślałam, że doczytam potem w książce na spokojnie.
Po długich bojach, przekleństwach o pluciu lam, wzywaniach Wszechwidzącego oraz Willa Wrighta nadaremnie...
Glenda: - No, stara! Umiemy! Przybij pionę!
Fawn: - Cud się stał, że to ogarniamy! Piona!
Zwabiona okrzykami Lucky Mama, wchodząc do kuchni zauważyła, że dziewczyny wcale się nie uczą, nic a nic, za to grają w
Papier, nożyce, kamień.
Ewa: - To co, dziewczynki? Nauczyłyście się wszystkiego?
Fawn: - Tak, ciociu, wykute na blachę! Dawaj, stara, raz, dwa...
Glenda: - O... a niech to lama opluje... mam papier.
Fawn: - Przegrałaś, laska! Ha, ha, ha!
Glenda nagle dostała jednego ze swoich odpałów. Nieco tym przyjaciółkę wystraszyła.
Glenda: - Aaargh!
Fawn: - Ach! G... Glenda?
Glenda: - Wrrr! Idź precz! Oszukiwałaś, dlatego przegrałam!
Fawn: - Nn.. nie oszukiwałam... Dobrze się czujesz? Zawołać twoją mamę?
Glenda, nagle zupełnie normalna: - No co ty, po co? Przecież tylko sobie żartowałam. Masz, zobacz ten filmik, obśmiać się można jak norka. Popatrz tylko, co ten głupek tam robi!
Fawn natychmiast zapomniała o wyskoku przyjaciółki, którą przecież zna od lat i wiele widziała w jej wykonaniu.
Fawn: - Nie no... Ha ha ha! Faktycznie, co za palant! Przecież w taki sposób lamy nie wydoi! Do tego jeszcze samca! Ha ha ha!
Zanim Henryk odprowadził Fawn do domu, dziewczyny trochę sobie potańczyły przy muzyce.
Oczywiście wracając, pan Punkcik nie odmówił sobie wieczornej przebieżki.
A gdy już wrócił, zabrał się do konserwacji alarmu, bo ten coś według niego szwankował.
Henio, nucąc pod nosem: - I pięknym czerwonym wozem w zachód słońca cię powiozę... na na na...
*****
Sobota rano. Glenda postanowiła wreszcie skorzystać z namiotu ale...
... ale zaraz zawołała ją matka, która wczoraj wieczorem wyciągnęła ze skrzynki pocztowej testy próbne na studia, i zapomniała o nich, zajęta figielkami z mężem. Teraz sobie o nich przypomniała i Glenda zabrała się za te próbne zadania...
Glenda: - Hmm... ile studentek jest w bractwie Stowarzyszenie Tri-War?
Glenda: - Banalne pytanie, przecież trzy! Jakie te wszystkie zadania są prościutkie! Pff!
Marcel, niestety, biedził się z testem dłużej. Przez większość życia był przecież szmacianą laleczką i nie miał pojęcia o Uniwersytecie.
Marcel: - Hmm... ile bractw jest na Akademii Klasycznej? A skąd mam wiedzieć, ale odpowiedź, że nie ma żadnego odpada, na pewno jest błędna...
Marcel: - Jaką maskotkę ma Uniwersytet Simowy? No nie wiem, ale lama jest zbyt oczywista, stawiam, że to będzie krowa.
Po teście młodzi upiekli sobie pianki w palenisku przed namiotem.
Glenda: - No i jak ci poszło, Marcelku?
Marcel: - A, nie wiem... napisałem, że maskotką Uniwersytetu Simowego jest krowa...
Glenda z wrażenia spaliła swoją piankę.
Glenda: - Że co?
Glenda, patrząc na swoją spaloną piankę: - Marcel! Było mnie spytać! Jaka krowa, chłopie, no przecież lama!
Marcel: - Pff, przecież na szczęście to tylko testy próbne! Nie liczą się, prawda?
Glenda: - No niby nie, ale potem jednak na to patrzą trochę, kiedy ustalają listę stypendystów.
Potem Glenda pojechała po wyniki testów do Ośrodka Naukowego.
Po powrocie pochwaliła się Marcelowi.
Glenda: - Marcelku, popatrz, jak super mnie poszło!
Wynik jej testu był przepiękny - gdyby startowała już teraz, otrzymałaby pełne stypendium.
Wynik testu Marcela był tak... okropny, że nie będziemy go tu pokazywać, coby chłopaka kompletnie nie zdołować.
Mimo że jesień i zimno, młodzi uparli się spać w namiocie. Przezorna Glenda wlazła doń w zimowej kurtce i czapce.
Tymczasem Ewa postanowiła wyjść z Łapą na wieczorny spacer.
Lucky Mama: - Łapa! Spacerek! Spacerek! Ale stójże grzecznie i pozwól założyć sobie tę smycz!
Łapa: - Mmhmm... mii! Mii! Psik! Hau, hau! Wrr! Psik! (tłumaczenie: No stoję przecież, ale pośpiesz się z tą smyczą!).
Kawałek od domu Łapa wyniuchała odpowiednie miejsce, coby... coś zostawić.
Na szczęście na trawniku, a nie na chodniku, jak jej się kiedyś przytrafiało.
Ewa: - Dobra, grzeczna Łapa! Na trawie zrobiła, grzeczny piesek.
Łapa w myślach: - Co za ulga!
Niesamowicie groźne psisko tropi wymyślone koty w parku.
Zanim wróciły do domu, Lucky Mama samotnie pograła w szachy pozwalając, żeby Łapa trochę sobie pobiegała.
W domu psisko padło jak betka.
*****
Zimny, niedzielny poranek, jeszcze nie świtało. Młodych w namiocie obudził... chłód.
Glenda: - E, do kitu ten namiot, zimno w nim jak pieron. Marcel, idziemy do domu!
Marcel: - Masz rację, chodźmy! Marzę o ciepłej herbacie.
Ponieważ rodzice jeszcze nie wstali, Glenda zajęła się przygotowywaniem swoich nieśmiertelnych naleśników na śniadanie...
... a Marcel zabrał się za sprzątanie w kuchni.
W międzyczasie wstała też Łapa i zjadła swoje psie śniadanko.
Marcel: - Czym nadziałaś te naleśniki? Jabłkiem?
Glenda: - Tak, jabłkiem z dodatkiem cynamonu, przepis mamusi...
Glenda: - Jeszcze tylko posypać troszkę cynamonem z wierzchu i... voila!
Gdy wszyscy już wstali, śniadanie zjedli przed domem.
Henryk: - Doskonałe te naleśniki! Jesteś mistrzynią, córeczko.
Lucky Mama: - Dzieciaki, dziś niedziela, może wybierzemy się na festiwal jesieni, co o tym sądzicie?
Glenda: - Tak, super, pojedźmy!
Marcel: - Nie wiem, o co chodzi, bo nie byłem jeszcze na żadnym festiwalu, ale skoro Glenda chce, to pojedźmy.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Cała rodzina zapakowała się do samochodu Lucky Mamy i pojechali do parku. Tylko Łapa została na straży domostwa.
Ewa, Glenda i Henryk wzięli udział w konkursie poławiania jabłek...
... a w tym czasie Marcel skusił się na odwiedziny w domu strachów.
Najlepszym poławiaczem jabłek okazała się oczywiście Lucky Mama, nasza wieczna farciara, a Glendzie, jej pechowej córce, poszło najgorzej.
Później Glenda poszła sobie pomalować twarz, ale facet w namiocie jakoś nie wywiązał się dobrze ze swojego zadania.
Glenda: - No niech to lama opluje! Co on zrobił z moją buźką?
Henryk też poszedł odwiedzić dom strachów.
Lucky Mama natomiast w tym czasie pobawiła się w farmerkę i porozrzucała trochę siana widłami.
Ewa: - W sumie to się zastanawiam, po kiego grzyba to robię... ale i tak jest fajnie.
Kiedy i pan Punkcik skusił się na pomalowanie twarzy, a facet w namiocie wypacykował go w trupią czachę, Ewa uznała, że dosyć tej zabawy.
Lucky Mama: - No nie, Heniu! Ile ty masz lat? Wyglądasz jak jakaś śmierć. Nie przyznaję się do ciebie! Wracamy!
Po powrocie do domu Ewa poszła spać, a Henryk nie odmówił sobie przyjemności zjedzenia loda w rożku - cały czas z wymalowaną twarzą.
Marcel porozpieszczał trochę Łapę. Który pies nie lubi miziania po brzuszku?
Marcel: - Kochana, dobra Łapa! Dzielna psinka, tak odważnie pilnujesz naszego domu.
Łapa: - Hmm... mmii... miii... hmmm...wrrr... (tłumaczenie: Kocham was i dlatego pilnuję. Miziaj, miziaj!).
Glenda spędziła trochę czasu przed snem w wannie.
Glenda: - No, nareszcie się zmyło to paskudztwo z mojej ślicznej buźki.
A potem Marcel wykąpał Łapę.
Marcel: - Będziesz puchata i pachnąca.
Łapa znosiła kąpiel i suszenie ze stoicką cierpliwością.
Potem dom Punkcików pogrążył się we śnie.
Macie tyle. Reszta fotek to już będzie następna relacja. Dosyć... ważna.